"Bałałajkin i spółka"
>>> Równie niewybredną chociaż z innych powodów - zabawą jest przedstawienie "Bałałajkina i spółki" Sergiusza Michałkowa w Teatrze Dramatycznym. Michałkow napisał tę sztukę na motywach satyrycznej powieści jednego z klasyków satyry rosyjskiej Michała Sałtykowa-Szczedrina. A reżyser przyrządził to w gęstym, "aluzyjnym" sosie, serwując natrętnie "na widownię" to wszystko, co wydawało mu się "a' propos" i aktualne. Początkowo to nawet bawi, ale jeśli skecz trwa pięć kwadransów (pierwsza część przedstawienia) to przedstawienie zaczyna nużyć. Druga cześć jest nieco krótsza, ale też również płaska. Z ostrza satyry, goryczy i gryzącej drwiny Sałtykowa-Szczedrina, zostały tylko łechtające "śmichy-chichy". Szkoda!
Tym bardziej, że grają lubiani, sympatyczni, sprawni aktorzy, którzy - podobnie jak w Teatrze Nowym - też byli chyba zbyt ulegli, poddając się reżyserskiej sugestii "łopatologicznego" podawania aluzji, dowcipu, pointy. No i za wiele w tym przedstawieniu "waty", niepotrzebnych "efektownych" wstawek (m.in. wokalno-taneczne popisy Mirosławy Krajewskiej w roli Fainy), i kalkowania (J. Tomaszewski zamiast Rededy gra Papkina). Nawet, tak uroczy aktor jak Andrzej Szczepkowski w wiodącej roli Gawędziarza. któremu sekunduje sprawny Witold Skaruch (jego przyjaciel Głumow) - nie uratował przedstawienia: zamiast, groźnego ostrzeżenia przed zwyrodnieniami zamordystycznych systemów, zniewalających "w rękawiczkach" i upodlających inteligencje - jak to było za czasów Sałtykowa-Szczedrnia w carskiej Rosji - otrzymaliśmy płaską zabawę "pod" niewybredną, chichoczącą publiczkę.